Podczas Polsko – Niemieckiej Pielgrzymki Ekumenicznej z Gniezna do Magdeburga, w której wziąłem udział dwa lata temu, poznałem Jacka Borkowicza. Mieliśmy sporo czasu by rozmawiać, wymieniać się poglądami i zachwytami. Nie było to jednak moje opierwsze spotkanie z Jackiem. Zetknąłem się z nim pierwszy raz czytając świetną książką o liturgii „Błogosławione Marnowanie” – wywiad rzeka z Tomaszem Kwietniem, wtedy jeszcze członkiem Zakonu Kaznodziejskiego. Bardzo się ucieszyłem z tego spotkania, bo mogłem wymieniać się moimi liturgicznymi spostrzeżaniami z człowiekiem, który jest „wkręcony” w liturgię podobnie jak ja.
Jacek Borkowicz jest historykiem, publicystą i podróżnikiem. Studiował historię Kościoła na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Z bardzo bogatego życiorysu można wymienić m.in:
Od roku 1995 redaktor miesięcznika „Więź”. Od roku 1997 członek Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. W latach 2004-2005 twórca i pierwszy kierownik Archiwum Historii Mówionej w Muzeum Powstania Warszawskiego. 2007-2008 – wydawca i autor dziesięciu filmów w programie „Nieznani – zapomniani” kanału Religia TV, poświęconych m. in. sylwetkom ks. Romana Kotlarza, rodziny Ulmów, ks. Grzegorza Peradze, prof. Przemysława Mroczkowskiego, ks. Stefana Miecznikowskiego, Michała Kajki, ks. Josefa Kuchenbeckera. W latach 2004-2009 był aktor amatorskiego Teatru Rodzinnego „eNTeR”.
Po powrocie do domu otrzymałem od Jacka cykl jego artykułów na temat liturgii, które ukazały się pierwotnie w Tygodniku Powszechnym i w wielu miejscach zawierają starokatolickie intuicje. Ich autor, z którym cały czas utrzymuje serdeczny kontakt, zgodził się byśmy je opublikowali na naszej stronie internetowej www.starokatolicy.eu za co jestem bardzo wdzięczny.
Autor pisze z pozycji członka Kościoła Rzymskokatolickiego dlatego do niektórych tekstów, chciałbym dodać swój komentarz aby czytelnik zainteresowany podjeściem Reformowanego Kościoła Katolickiego w Polsce mógł lepiej zrozumieć naszą specyfikę.
Pierwszy artykuł poświęcony jest orientowaniu Kościołów, czyli budowaniu ich w taki sposób aby prezbiterium, czyli miejsce celebrowania Eucharystii, skierowane było na Wschód.
Ks. Tomasz Puchalski
WŁAŚCIWA ORIENTACJA
Jacek Borkowicz
Zawsze gdy jestem w Krakowie, a czas pozwala, pędzę na Kazimierz, by spotkać się z Katarzyną. Smukła sylwetka kościoła pod wezwaniem tej świętej wita mnie niezależnie od pogody, pory dnia czy roku. Jest lekka, a jednocześnie wyniosła. Stojąc pośrodku miejskiego gwaru, kościół wydaje się być doskonale ponad wszystkim, co go otacza. Jednak gdy zadzieram głowę, gapiąc się w zachwycie na jego pinakle i sygnaturkę, w żaden sposób nie czuję się tym „ponad” poniżony. Gotycka świątynia jest po prostu doskonale piękna, takim rodzajem piękna, które wcale nie potrzebuje dodatkowego uzasadnienia. Jest czytelna, choć jej zewnętrznych ścian nie zdobią ani kamienne postacie świętych, ta Biblia Ubogich średniowiecza, ani – uchowaj Boże! – napisy, w których tak lubuje się współczesność. Tutaj nie trzeba żadnych znaków. Bryła kościoła jest znakiem sama w sobie. Znakiem nie z tego świata.
Wrażenie to potęguje fakt, że budowla odwrócona jest tyłem do rogu Augustiańskiej i Skałecznej. Ale co to właściwie znaczy: odwrócona tyłem? Przecież w jej planie wszystko jest na swoim miejscu. Może to miasto się od niej odwróciło? Nie, siatkę ulic Kazimierza wytyczono przed zbudowaniem kościoła. Błąd architektów? Skądże! Chodzi o coś zupełnie innego. Świątynia, choć należy do architektury miasta, funkcjonuje w odmiennym porządku przestrzeni, w odmiennym wymiarze. Jak wszystkie kościoły dawnych wieków, święta Katarzyna jest orientowana, czyli zwrócona apsydą ku wschodowi.
Zwyczaj orientowania kościołów jest tak stary, jak samo chrześcijaństwo. Już Tertulian (II-III wiek) wspomina o domach modlitwy, w których wierni gromadzą się „twarzą do światła” czyli na wschód. Niektórzy wyjaśniali sens tego zwyczaju nakierowaniem ku Jerozolimie, ale nie stąd wziął się początek orientacji. Najstarszy znany nam kościół w Dura Europos nad Eufratem (zbudowany w epoce Tertuliana) zwrócony jest ku wschodowi, chociaż to syryjskie miasto leży na wschód, a nie na zachód od miejsca ukrzyżowania i zmartwychwstania Chrystusa. Istotą było zwrócenie się ku wschodzącemu słońcu. Pierwsi chrześcijanie chętnie porównywali doń Zbawiciela, nazywając go Niezwyciężonym Słońcem (Sol Invictus).
Reguła orientacji miała swoje wyjątki. Wielkie bazyliki cesarzy Konstantyna i Teodozjusza nakierowano na zachód, jednak w tym wypadku chodziło o zwrócenie budowli ku martyrium, gdzie – jak w wypadku bazylik Rzymu – spoczywały relikwie największych świętych chrześcijaństwa: apostołów Piotra i Pawła. Odpowiednik rzymskich martyriów, kaplica Anastasis w Jerozolimie, to miejsce, w którym ongiś złożono ciało Jezusa. Jednak praktykę „odwróconej orientacji” zarzucono już w IV wieku, kiedy to definitywnie oddzielono martyria od właściwych bazylik. Innym wyjątkiem były małe kościółki, budowane w wąskich i krętych uliczkach śródziemnomorskich miast epoki wczesnego średniowiecza.
Zresztą nie da się wykluczyć, że również w kościołach o „odwróconej orientacji” zarówno ksiądz, jak i wierni modlili się zwróceni twarzami ku wschodowi. Jeśli tak w istocie było, wierni gromadzili się przed ołtarzem i stojącym za nim prezbiterem. Okresem największego triumfu zasady orientacji była epoka gotyku. To wtedy zbudowano katedry, których długie osie prowadziły od zachodniej fasady ku wschodniej apsydzie. Na tej to osi codziennie rozgrywa się misterium światła: jego poranne promienie wpadają do wnętrza świątyni przez wysokie okna apsydy, a blask zachodzącego słońca oświetla kościół od strony rozety.
Nie przypadkiem budowa gotyckich katedr zbiegła się w czasie z okresem rozkwitu europejskiej nauki. Porządek Wszechświata, o którym nauczali scholastycy na uniwersytetach Bolonii i Paryża, miał swoje odbicie w architekturze ówczesnych kościołów, których orientowane osie przypominały wiernym o kosmicznym wymiarze chrześcijaństwa. Bezwzględne przestrzeganie reguły orientacji skończyło się razem z gotykiem. Barok otwarcie z nią zerwał, preferując kościoły o fasadach zwróconych ku ulicom lub placom. Układ świątyni, nie podlegający dotąd ludzkim ambicjom, podporządkowano założeniom urbanistyki, w których najbardziej liczyła się chwała barokowego możnowładcy. Z czasem zapomniano nawet, czego wyrazem są stare świątynie, „nie pasujące” do logicznie skonstruowanej siatki ulicznej. Dlatego dzisiejsze kościoły, nawet te najwspanialsze, pod względem ich rozplanowania są tylko elementem architektury miasta. Niczym więcej. Ich zewnętrzny kształt służy doczesności.
Powie ktoś: to sprawy estetyki, liczy się wiara tych, którzy modlą się we wnętrzu kościoła. Jednak estetyka to coś więcej, niż tylko ornament religii. Warto zdać sobie sprawę, że zarówno wiara, jak i poczucie estetyki rodzą się w tym samym miejscu – w naszej wyobraźni. Jeśli to zrozumiemy, pojmiemy także, że zewnętrzny kształt świątyni w nieuchwytny, lecz realny sposób wpływa na obraz naszej wiary.
Wyobraźnia ta podsuwa nam wizję domu modlitwy, w którym wszyscy zgromadzeni, jak opiłki żelaza, do których ktoś przyłożył ogniwo magnesu, zwracają się w jedną stronę – ku światłu. Także celebrans. Nikt nie stoi „przodem” ani „tyłem”. Razem, ramię w ramię patrzymy i czynimy. To właśnie jest obraz Kościoła jako „nawy”, okrętu, do którego to obrazu tak bardzo lubili się odwoływać dawni kaznodzieje. W takiej wizji oś orientacji nie przebiega jedynie wzdłuż kościelnej posadzki – ona przeszywa serca całego zgromadzenia. Zresztą to nie tylko sprawa estetyki. Orientowanie kościołów jest zwyczajem starym jak chrześcijaństwo, jednak pierwsze kościoły – jak świadczy wspomniany Tertulian – orientowano dlatego, że ku wschodowi zwracali się w modlitwie ówcześni chrześcijanie. Taka postawa była więc normą w chrześcijaństwie, zanim jeszcze zbudowano jakikolwiek kościół. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że ludzie modlili się, zwróceni twarzą ku słońcu, na długo przed Chrystusem. Robili to w sposób naturalny, gdyż intuicja podpowiadała im obecność nieznanego Boga w kosmosie.
Tę prostą prawdę świetnie rozumieli starożytni ojcowie Kościoła. Nasze pokolenie chrześcijan, w głębi podświadomości traktujące wiarę jedynie jako element kultury, już tego nie pojmuje, tak jak nie pojmuje sensu archaicznej praktyki orientacji. Myślę o tym wszystkim, stojąc na rogu Skałecznej i Augustiańskiej. Czy patrząc na kościół świętej Katarzyny naprawdę można nie zauważyć znaku obecności żywego Boga we Wszechświecie? Kiedy przestaliśmy go dostrzegać? Proces redukcji naszej religijnej wyobraźni nie zaczął się ani 40 lat temu, ani nawet w czasach oświecenia, ale zapewne znacznie, znacznie wcześniej.