Chrześcijanie / starokatolicy / reformowani katolicy – czyli kim jesteśmy i czym różnimy się od innych
„Zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest. Do uczniów zaś rzekł: Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: Oto tam lub: Oto tu. Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego. Wpierw jednak musi wiele wycierpieć i być odrzuconym przez to pokolenie. (Łk 17:20-25)”
Musiał ktoś bardzo przecenić moje możliwości zadając mi do wygłoszenia pogadankę o takim tytule. Raz – nie mam wystarczającej wiedzy teologicznej, dwa jest to zagadnienie, które mogłoby być z powodzeniem tematem pracy naukowej w seminarium duchownym, trzy – sam chciałbym wiedzieć… Mogę mówić więc jedynie ze swojej perspektywy – podkreślmy perspektywy niedoskonałej, obranej przez tak samo niedoskonałego i grzesznego człowieka.
Z kościołem starokatolickim zetknąłem się mając 17 lat w Niemczech. Zetknąłem się dosłownie, jako z niewielką budowlą z czerwonej cegły, która stanęła pewnego dnia na mojej drodze i wzbudziła zainteresowanie zupełnie nieznaną mi nazwą umieszczoną nad wejściem. Zacząłem więc wertować dostępne w szkolnej bibliotece książki i to, co przeczytałem tak silnie na mnie podziałało, że już w następnym tygodniu byłem członkiem starokatolickiej parafii w Monachium. Ktoś mógłby powiedzieć – wyznania nie zmienia się od tak sobie – to poważna decyzja i mógłby mieć jeszcze szereg innych wątpliwości. Perspektywa być może zmienia się od rodziny czy kraju. Ponieważ w mojej rodzinie byli zarówno prawosławni (więcej), jak i protestanci (mniej) zaś z historii wiemy, że wyznanie zmieniano często z powodów takich czy innych życiowych uwarunkowań, uduchowionych nie wyłączając, nie uważam by było w tym coś dziwnego. W Ameryce zaś dziedzictwo protestanckie sprawiło, że kwestia wyznania znacznie bardziej leży w obszarze wolności jednostki a być może równie często, co z kolei nie jest dobrym zjawiskiem, traktowana jest wręcz instrumentalnie – na zasadzie jaki kościół jest najbliżej albo ma najlepszy podjazd dla samochodów.
Kiedyś, jeszcze i sto lat temu różnice konfesyjne wśród chrześcijan prowadziły do konfliktów, nierzadko do przelewu krwi. Coś takiego w „szczątkowej formie” obserwujemy do dziś w Irlandii Północnej. Dziś nikt nie zabijałby się za dogmat o transsubstancjacji czyli przemianie wina i chleba w krew i ciało Chrystusa czy też o „filioque” w wyznaniu wiary – czyli to, czy Duch Święty pochodzi od Ojca czy również Syna, choć jak sami dobrze wiemy prawdziwy jest oczywiście pierwszy wariant. Nie zmienia to faktu, że w kraju takim, jak Polska decyzja o przejściu do innego kościoła następuje znacznie rzadziej niż np. w Ameryce, dlatego amerykańskim misjonarzom u nas nie zazdroszczę. Przypuszczalnie często przywiązanie do pojęcia Polak-katolik silniejsze jest, niż życie w zgodzie z własnym sumieniem. Mówię to jednak z własnej perspektywy, bo nikogo oceniać nie mam prawa. Jakiś katolicki święty powiedział jednak, żebyśmy uważali, bo nasz wczorajszy Bóg, może być dziś tylko bożkiem i miał na myśli to, że chrześcijanin nie może spocząć na laurach i uznać, że już dzisiaj gotów jest dostać „wizę” do Królestwa Niebieskiego, bo wczoraj był u komunii. Pomimo nieraz innych deklaracji kościół ulega ciągłym zmianom. Widać to gołym okiem na przykładzie warszawskiej katedry, w której przyjmowałem I komunię świętą, kiedy to znajdował się tam ołtarz, dziś zastąpiony wielkim biskupim tronem. Nie widzę możliwości by modlić się do mebla, a już z pewnością nie do siedzącego na nim hierarchy. Nie oznacza to, że nie chodzę czasem na mszę do kościoła rzymskokatolickiego, ale także do cerkwi czy kościoła polskokatolickiego. Mówiono u mnie w rodzinie, że Bóg jest wszędzie i w cerkwi, i w kościele. Długo nie dane mi było zrozumieć tej prostej rzeczy, dziś dziękuję Bogu, że udało mi się ją wreszcie pojąć. Czy bowiem pójdziemy do cerkwi czy innego kościoła zawsze usłyszymy w wyznaniu wiary „wierzę w jeden święty powszechny i apostolski kościół” – i nie ma mowy o tym, czy jest on metodystyczny czy prawosławny.
Następują jednak w historii momenty, w których chrześcijanie otwarcie buntują się wobec kościoła – tak było w przypadku starokatolików, którzy sprzeciwili się w 1870 roku dogmatowi o nieomylności papieża. Z tego ruchu powstały kościoły starokatolickie Niemiec, Austro-Węgier i Szwajcarii. Wcześniej istniał osobny kościół w Holandii, ale tego wątku rozwinąć nie zdążę. Po pewnym czasie dołączył do nich w ramach Unii Utrechckiej Polski Narodowy Kościół w Ameryce – nasi bracia polskokatolicy, którzy sprzeciwili się ignorowaniu potrzeb polskich wiernych przez irlandzkiego biskupa. Dziś pewne rzeczy nie robią na nas wrażenia – jak to, że byliśmy jedynymi katolikami, używającymi języków narodowych w liturgii. Pantha rei i całkiem niedawno w kościele łacińskim byłem świadkiem tego jak ksiądz nagle zaczął wymawiać formuły po łacinie, mimo, że nie była to msza lefebrystów.
Nie zdajemy sobie sprawy z tego jak silny był ruch starokatolicki na początku XX wieku, gdy starokatolickie były całe miasta, jak niemiecka Konstancja czy śląskie Katowice, w których pierwszy kościół, budowę którego zresztą wspierali założyciele tej osady, był właśnie starokatolicki. Podobnie jak w przypadku reformowanych ewangelików i luteranów, starokatolicy za sprawą nierzadko wygody i małżeństw mieszanych zaczęli niknąć w rzymsko-katolickim morzu.
Z czasem w kościele starokatolickim pojawiły się reformy takie jak wprowadzenie kapłaństwa kobiet czy błogosławieństwo dla par jednopłciowych. Znacznie zaś wcześniej zniesiono celibat i obowiązkową spowiedź uszną – czyli w konfesjonale, ponieważ za cel postawiono sobie dążenie do ideału jaki upatrywano, co nadal jest widoczne w Reformowanym Kościele Katolickim, w Kościele pierwszych wieków chrześcijaństwa – a więc, podkreślmy, kościele niepodzielonym. Dlatego też już na samym początku starokatolicy prowadzili intensywną działalność ekumeniczną, która zaowocowała m.in. interkomunią z anglikanami a dziś porozumieniem z niemieckimi protestantami. To wszystko oczywiście za mało by osiągnąć prawdziwą jedność. Czy jest ona w ogóle możliwa?
Wracamy tu do słów Jezusa: „Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest.”. Mógłbym sobie zadać pytanie – na ile jestem chrześcijaninem, na ile starokatolikiem a na ile reformowanym katolikiem? Powstaje jednak zaraz pytanie drugie – czy odpowiedź, którą uzyskam nie zmąci poszukiwania tego, co wydaje się być znacznie ważniejsze – owego Królestwa Bożego, które gdzieś tutaj może być – może w głębi naszych serc, może między nami, może między nimi, których powinniśmy traktować tak, jakby też byli nami.
Bolo Cichy